Wyrwałam się ze snu krztusząc powietrzem. Moje
płuca zapiekły od niespodziewanej dawki tlenu. Ręka bezlitośnie mnie rwała, a
głowa lekko pobolewała. Boże, po co ja to zrobiłam?! Byłam taka głupia.
Chciałam się podnieś, lecz nagły zawrót głowy odwiódł mnie od tego pomysłu.
-już nie śpisz?- Spytał łagodnym tonem Damon
przysiadając na łóżku. W ręku miał tace
z kawą oraz jakąś papką. Postawił ją na szafce by muc mi się lepiej przyjrzeć-
jak się czujesz?
-dobrze. Ręka trochę boli, ale trzeba płacić za
swoją głupotę- uśmiechnęłam się, by nie pomyślał, że jestem niespełna umysłowo
czy coś.
-Rozi, co się wtedy wydarzyło?- Spytał poważnie.
-czemu mówisz ,,wtedy’’. Przecież to było wczoraj-
spytałam zdezorientowana
-Rozalie byłaś nieprzytomna przez 3 dni
-że, co!- Ale jak to możliwe. Przecież zdawało mi się,
że to był tylko moment. Gdy spojrzałam na jego twarz, zrobiło mi się go żal.
Był taki… przygaszony- dziękuje, że we mnie wierzyłeś i nie pozwoliłeś mi
odejść
-obiecuję ci, że aż do twego ostatniego uderzenia
sercem, nie stanie ci się krzywda - ścisnął delikatnie moją zdrową dłoń-
opowiedz mi, co się stało
-dobrze- i tak zrobiłam
***
-Roz ja…
-nie potrzebuje niczyjej litości, ale dzięki. Jest
jeszcze Alaric?- Nie chciałam, (chociaż dziś) wspominać o tamtej sprawie
-nie - odpowiedział. Zerwałam się na równe nogi,
lecz nie byłam jeszcze na tyle silna-Roz!
-nic nie szkodzi. Damon, co ona mi zaaplikowała?-
wsparłam się o łóżko
-jakieś dragi, czy coś - wziął mnie na ręce- a o co
chodzi?
-ja… ech już nieważne- wtuliłam się w jego tors,
wdychając jego zmysłowy zapach. Chłopak pochylił się by ułożyć mnie na łóżku,
ja tylko zawisłam w powietrzu łapiąc go mocniej za szyję. Zawinęłam jedną nogę wokół
jego pasa, tak, że oboje upadliśmy na łóżko. Przy czym to ja leżałam na nim.
Chciałam go jakoś rozweselić.
-nie znałem cię od tej strony- szepnął mi z
przyjemną, męską chrypką do ucha
-to dopiero początek- zaśmiałam się mu do, ucha
sunąc ustami po jego szyi.
-nie mogę sobie wyobrazić jak bym się czuł, gdybym
już nigdy nie mógł usłyszeć twojego perłowego śmiechu. Nie ujrzeć tego kociego
błysku w twoich szmaragdowych oczach. Nie poczuć pod mym policzkiem twojego, a
pod dłonią delikatności twego kruchego, ludzkiego ciała. Gdy mam sobie pomyśleć,
że twoje serduszko miałoby już nigdy nie zabić… tego nie da się opisać. Ja…
-ciii- położyłam mu palec na ustach, pod którego
dotykiem lekko się rozchyliły- przepraszam. Zachowałam się niezmiernie
samolubnie, ale przysięgam ci, że już nigdy nie będziesz musiał tego przeżywać
-obiecujesz- spytał niczym pięciolatek pytający czy
jego mama po niego wróci do przecz kola. Gdzieś w jego oczach czułam niepewność
-wątpisz w to?
-a powinienem?- Moje usta
łapczywie wpiły się w niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz