Po paru minutach doszliśmy do beżowego bloku. Chłopaki
kazali mi poczekać chwilę na korytarzu.
-już jestem skarbie-zawołał Jared- Emy?!
-tu jestem kotku- odkrzyknął przyjemny damski głos-
i co znaleźliście jakąś wokalistkę? Dałam wam tydzień a dziś o północy was czas
się kończy. I wtedy to ja zajmę się tą sprawą
-nie i nie zajmiesz się nią. Przecież wiesz, że….
-nigdy nie znajdziecie kogoś takiego jak Roz. Nawet
Lori nie wyrabia na jej piosenkach. Taka osoba nie istnieje. Nie sądzisz, że
czas zacząć wszystko od początku, oni oboje odeszli i już nigdy nie wrócą
słońce. Nawet jakbyśmy tego pragnęli z całego serca.
-a jednak czas ,,nigdy’’ jest mi bardzo bliski
-przestań w końcu ślepo wierzyć, że ją znajdziemy,
nawet nie mamy pewności czy żyje- usłyszałam jak głos Emy zaczyna drżeć
-czyli nie wierzysz, że marzenia się spełniają? A czy
to nie ty mi mówiłaś, że gdy nie będziesz miał siły do marzeń, to nie będziesz
miał siły do walki. Przecież jakże nasz świat byłby pusty gdyby nie te marne
imitacje lepszego jutra.
-owszem, to są moje słowa. Jednak… po tym wszystkim,
co nas spotkało, już dawno przestałam wierzyć
-to morze nadszedł czas by zacząć- przekroczyłam
lekko próg salonu. Na twarzy dziewczyny malowało się niedowierzenie z nutką
strachu. Nic się nie zmieniła.
-Roz? To nie możliwe. Roz!- z delikatnej twarzyczki
Emy ciekły słone kryształki pozostawiając po sobie mokry ślad. Przytuliłam ją
mocno. Po chwili łkaliśmy już obie- nie mogę w to uwierzyć. To tylko sen,
bardzo piękny sen.
-to nie sen Emilie. Jestem tu, i tym razem nie
odejdę
-pszepraszam, że przestałam wierzyć, ja… ja po
prostu…
- nie mam ci, czego wybaczać. Ja na twoim miejscu pewnie
postąpiłabym tak samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz